Skip to main content

Zsyłka – Podróż na Syberię

W roku 1941 ośmioletni Zdzisław Ostrowski został zesłany razem z rodziną na Syberię. Teraz ma 82 lata i swoje przeżycia z dzieciństwa opisał w wierszowanej formie. Rękopis przepisał Jego wnuk Jakub. Za zgodą autora publikujemy tutaj jeden z wierszy. Cały materiał będzie przygotowany do publikacji w bibliotece cyfrowej.

Zsyłka – Podróż na Syberię

Zdzisław Ostrowski

 

Był to rok czterdziesty pierwszy,
Kiedy wiosna wita lato,
Kiedy dzień już jest najdłuższy,
Ale noc najkrótsza za to.

W piątek w nocy tuż nad ranem
Cały dom nasz otoczony.
„Jam tu władcą, jam tu panem!”
Wrzeszczy sołdat rozjuszony.

„Wstawać! - krzyczy w swym języku -
I szykować się do drogi!”
Tyle wrzasku, tyle krzyku
W naszym domu, Boże Drogi!

Mama płacze, lamentuje,
Nie wie wcale co się dzieje,
Sołdat biega, pokrzykuje:
„Paskareje, paskareje!”.

Ojciec milczy, pełen trwogi,
Wszystko zbiera i pakuje,
Już szykuje się do drogi,
Żal i smutek w sercu czuje.

Już furmanki podjeżdżają,
Na nie wszystko się ładuje
I sąsiedzi przybiegają,
Każdy z ludzi nam współczuje.

Znoszą wszystko, co kto może,
Przeżywając żal i trwogę,
Chociaż tym każdy pomoże
Na daleką, ciężką drogę.

Gdy furmanki odjeżdżają,
Każdy z ludzi ubolewa:
„Gdzie nas wiozą?” - wciąż pytają -
Tam na stację, do Czyżewa”.

A na stacji pełno ludu,
Krzyczą, płaczą, lamentują,
Bo sołdaci prosto z wozów
Do wagonów ich ładują.

I my także pod konwojem
Miejsca swoje zajmujemy,
Wszystkie paczki i tobołki
Do wagonu pakujemy.

Długi pociąg, sto wagonów,
Ciężko parowozy sapią
I nie widać już peronów,
Tylko koła w szyny klapią.

Mknie w nieznane pociąg z nami,
Wolna droga, wciąż na wschód
I świńskimi wagonami
Zamiast świń, to jedzie lud.

W małych oknach mocne kraty,
Drzwi na sztaby zaryglują,
A sołdaci na wagonach
Jeszcze z bronią nas pilnują.

Pierwszy postój jest w Charkowie,
Ludzie krzyczą: „Dajcie wody!
Się dusimy – każdy powie -
Ni powietrza, ni ochłody”.

Wreszcie drzwi się otwierają,
Dla ratunku zdrowia, życia,
Dwoje ludzi zabierają
I przynoszą trochę picia.

Już w wagonie się radują,
Że powietrze będą mieli,
Lecz z powrotem drzwi ryglują,
Znów z omdlenia będą drżeli.

W takim smrodzie i zaduchu
Wszyscy ludzie tak cierpieli,
Na tobołach i bez ruchu
Jedni spali, inni mdleli.

Tak koleją dwa tygodnie
Od Czyżewa do Kotłasu,
Jadąc w ścisku, niewygodnie
Nas męczyli tyle czasu.

A w Kotłasie koniec drogi,
Już koleją nie jedziemy,
Tu na duże barki rzeczne
Wszyscy się teraz przesiądziemy.

Płyną barki w dal po rzece,
Z boku tajga, las sosnowy,
Wreszcie klimat i powietrze
Dla nas wszystkich bardzo zdrowy.

Starzy płaczą, dzieci kwilą,
Rozpaczają: „Co to będzie?”
Coraz gorzej z każdą chwilą,
Głód dokucza, smutek wszędzie.

Tak płyniemy coraz dalej
W głąb tej tajgi niezmierzonej,
A tu każdy już podróżą
Całkowicie wykończony.

Aż nareszcie podpływamy
Gdzieś do brzegu rzeki blisko,
Wszystkie rzeczy wytaszczamy,
Rozpalamy tam ognisko.

Już jest słonko nad zachodem,
Starsi idą szukać drogi,
Dalsza podróż po tych chaszczach,
Nie na dzieci, starców nogi.

Aż tu wreszcie podjeżdżają
Duże wozy w konie małe
I woźnice na pół dzikie,
Na bezdroża wytrzymałe.

Wreszcie miejsce przeznaczenia,
Dla zesłańców tak surowo,
Obóz pracy i cierpienia
Mały sowchoz Uljanowo.

Facebook Comments Box