Śladami pamięci mojej siostry Barbary. Dzień 1
Opublikowano pon., 2012-10-01 20:44 by Andrzej Młynarek
Mieszkam aktualnie we wsi Lasówka, położonej w Sudetach, w Dolinie Kłodzkiej. Stąd ruszam do Kazachstanu, drugi raz w życiu po 72 latach. Tym razem dobrowolnie z własnego wyboru.
O godz. 3:00 ruszamy samochodem do Pragi Czeskiej. Odwozi mnie syn moich sąsiadów, Państwa Gąsiorów, Łukasz. Z Pragi wylatuję planowo. Po dwóch godzinach i 15 minutach lądujemy w Boryspolu – to wielkie lotnisko obsługujące Kijów, odległe od centrum miasta o 40 km. Niestety, mam takie połączenie, że teraz muszę czekać dziewięć godzin na przesiadkę do kolejnego samolotu do Astany, stolicy Kazachstanu. Zaczyna się od kłopotów. Po wyjściu z samolotu z Pragi zostaję skierowany do sali tranzytowej, tutaj w pustej o tej porze sali, zdaniem obsługi lotniska, mam oczekiwać dziewięć godzin na samolot do Astany. Nie chcę się z tym zgodzić. Po interwencji u jakiegoś oficera, zostaję wypuszczony do miasta. Uprzedzono mnie jednak, że będę musiał później przejść ponowną odprawę paszportowo-celną. Dotrzymano danej mi obietnicy ze szczególną skrupulatnością. Być może podejrzewano mnie, że w przelocie załatwiam jakieś interesy w mieście. A ja chciałem tymczasem zobaczyć, jak Kijów przygotowuje się do Euro 2012, a nadto zagospodarować jakoś, długi czas oczekiwania na samolot do Astany.
Dworzec lotniczy w Boryspolu, jest tak wielki, jak okropny. Dorównuje sobie tym pojęciom, nie podejmuję się jednak ocenić, które przewodzi. Na dusznej hali dworcowej przylotów i odlotów jest tylko jeden kantor wymiany walut i jedna obskurna, w piwnicy przy toaletach, przechowalnia bagażu. Dwa bary szybkiej obsługi nie zachęcają swoimi propozycjami. Wszystko i wszędzie płatne w ukraińskich hrywnach. Przejazd do centrum Kijowa małymi autobusikami zwanymi „marszrutkami” też płatny w hrywnach. Nie mam wyjścia. Stoję w kolejce ponad godzinę do jedynego kantoru wymiany walut, by wymienić trochę dolarów na lokalną walutę. Nie rozumiem i nie usiłuję dojść, dlaczego muszę przy wymianie w kantorze wylegitymować się paszportem. Mam w końcu upragnione lokalne pieniądze i jadę do centrum Kijowa. Autobusiki jadą szybko i dowożą do dworca głównego w Kijowie. Przy dworcu przesiadam się do metra i jadę trzy przystanki na słynny Chreszczatyk. To centrum Kijowa i najbardziej reprezentacyjna ulica. Mam pecha. Zastaję gigantyczny plac budowy. Trwają gorączkowe prace dekoracyjne i chyba reklamowe do zbliżających się rozgrywek piłkarskich Euro 2012. To już za pięć dni. Zjadam obiad w regionalnej restauracji i wracam na lotnisko. Praktycznie w Kijowie nie miałem co robić. Na lotnisku czekam jeszcze dwie godziny do odprawy. Przechodzę bez problemów wręcz szkoleniową odprawę paszportową i celną.
Samolot do Astany, którym miałem wylecieć o 21:00 czasu lokalnego spóźnia start o godzinę i przylatuję do Astany o godz. 5:20. W podróży zatem byłem 21 godzin. W prostym obliczeniu wynika, że podróż trwała ponad 26 godzin, ale trzeba pamiętać o pięciogodzinnej różnicy czasu. Jestem skrajnie zmęczony. Na dodatek dobija mnie ta różnica czasowa. Młody czytelnik, jeżeli się taki zdarzy, powie, że są wygodniejsze połączenia z Astaną. Może i są. To było najtańsze, a to dla mnie argument ważny. Ale na pewno z Polski nie ma bezpośrednich połączeń lotniczych do Astany.
W końcu jestem w Astanie! Terminal lotniczy ładny i nowoczesny. Staję do odprawy paszportowej, która wlecze się niemiłosiernie. Oficerowie kontrolujący paszporty są niezwykle skrupulatni. Na domiar złego, nie wiem o tym, że trzeba wypełnić deklarację imigracyjną. Wracam po druk i tracę kolejkę. Wreszcie idę odebrać bagaż. Znajduję swoją walizkę i idę do kolejnej kolejki do odprawy celnej. Nie dochodzę do końca tej kolejki. Drogę zastępuje mi starszy, umundurowany mężczyzna i pyta po rosyjsku: „Andrej z Polszy”? Potwierdzam i słyszę: „Proszę ze mną”. Przelatuje, w mojej zmęczonej skrajnie głowie myśl – kontrola osobista! Tego tylko by mi brakowało. Idę spokojnie, nic nie mam do ukrycia. Widzę, że oficer ten prowadzi mnie pustą częścią hali do wyjścia i otwiera drzwi na zewnątrz.
To co widzę wprawia mnie w osłupienie! Jestem w szoku!!! Stoją reflektory na statywach. Operatorzy kamer telewizyjnych z oświetleniem biegną w moim kierunku. Pierwsza myśl, wszedłem przypadkowo na plan jakiejś realizacji telewizyjnej. W pierwszym odruchu chcę się cofnąć. Widzę jednak, że to moje spotkanie z panią GALINĄ KAMIETOWĄ jest przedmiotem zainteresowania reporterów telewizyjnych. Z pośród osób przyglądających się tej scenie wychodzi pani Galina Kamietowna i podchodzi do mnie. Witamy się praktycznie bez słów. Pogubiłem się całkowicie. Puściły mi nerwy. Ogarnia mnie wzruszenie. Przez chwilę nie mogę się opanować. Ścisnęło mi gardło. Łzy same napłynęły do oczu. Chwila słabości, jaka ogarnęła mnie w tym momencie była zapewne wynikiem zmęczenia. Najpewniej odreagowałem lata oczekiwania na takie spotkanie. Zderzenie realiów z budowanymi obrazami w mojej wyobraźni.
Staram się szybko opanować. Oblegają mnie dziennikarze. Zasypują pytaniami: „Co kierowało mną przy podjęciu decyzji o podróży do Kazachstanu”, „Dlaczego i po co przyjechałem”. Odpowiadam zgodnie z prawdą, jaki jest cel mojej wyprawy do Kazachstanu. Całkowicie nie spodziewałem się takiego spotkania. W moim przekonaniu jechałem z prywatną wizytą i nie spodziewałem się zainteresowania mediów. Później, gdy ochłonąłem, zrozumiałem, że dla mediów takie spotkanie, po kilkudziesięciu latach i w takich okolicznościach, stanowi nie lada gratkę. Na moje szczęście pani Galina, która przyjechała ze swoim synem o imieniu RADŻAN – zabierają mnie szybko do samochodu i odwożą do hotelu.
Jestem skrajnie zmęczony. Wszak to już druga doba bez snu i ten natłok wrażeń. Jest godz. 8:00 rano miejscowego czasu. Dzwonię do Polski by powiadomić, że szczęśliwie dotarłem na miejsce. Okazuje się, że w Polsce jest godz. 3:00. Wywołuję w ten sposób alarm. Wyjaśniam, że wszystko jest w porządku. Na przyszłość muszę uważniej patrzyć na zegarek i przeliczać. Biorę szybki prysznic i spać, spać choć trochę. Z trudem zasypiam. Budzę się po południu. Dowiaduję się, że na zewnątrz jest plus 35 stopni. Przy suchym stepowym klimacie to tak, jakby wejść do suchej rozpalonej sauny. Na szczęście pokój w hotelu mam klimatyzowany.
Pani Galina odwożąc mnie do hotelu zapowiedziała, że jak trochę odpocznę, to pod wieczór zabiorą mnie do miasta i poznam plan mego pobytu. O godz. 21:00 pani Galina przyjeżdża ze swoją córką o imieniu GULMIRA. Do północy zwiedzamy lewy brzeg rzeki Iszym przecinającej na dwie połowy Astanę. Ta część miasta robi ogromne wrażenie, bowiem jest całkowicie nowa i została wybudowana w stepie. Jest to wręcz futurystyczne miasto. Tu znajduje się Pałac Prezydenta, budynek parlamentu i senatu. Tu zostały pomieszczone wszystkie ministerstwa, muzea, pomniki, wyższe uczelnie oraz wieżowce ważniejszych kampanii przemysłowych. Wszystkie budynki są gigantyczne. W centrum znajduje się monument i wieża widokowa BAJTEREK, która jest symbolem miasta Astana. Wszystkie zabudowania są w specjalny i ładny sposób iluminowane. Wieczorem i w nocy stwarza to, jakiś nierealny klimat. Cała ta nowoczesna część Astany została zbudowana w ciągu zaledwie dziesięciu lat na polecenie i pod nadzorem Prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa. Gdy ogląda się wszystko, wydaje się, że to niemożliwe. A jednak to jest fakt! Po tej części miasta oprowadza mnie Gulmira, córka pani Galiny. Ma ogromną wiedzę o swoim mieście. Jest pracownikiem naukowym i doktorantką. W zwiedzaniu towarzyszy nam również przyjaciółka pani Galiny, lekarz pediatra, która specjalnie przyjechała na spotkanie ze mną z miasta Szortandy położonego na północy Kazachstanu.
Wycieczkę kończymy o godz. 24:00 w regionalnej kawiarni na nabrzeżu Iszymu. Podczas tego spotkania opowiedziano mi zabawną historię. Jak już pisałem, do Astany przyleciałem z godzinnym opóźnieniem. Tymczasem pani Galina była umówiona z reporterami telewizji „CHABAR” oraz drugiej „KAZACHSTAN 1”. Umówieni przybyli na czas planowego przyloty na terminal lotniczy i w hali przylotów zaczęli rozstawiać sprzęt. Wśród celników został wywołany niepokój, że telewizja nagrywa ich pracę i że jest to, jakiś nalot. Po wyjaśnieniu oczywistego nieporozumienia, Naczelnik Komory Celnej lotniska poprosił reporterów, aby przenieśli swoje instalacje przed budynek terminalu. Gdy pojawiłem się po odprawie paszportowej, niezwłocznie zostałem wyprowadzony przed budynek terminalu i oddany w ręce dziennikarzy.
O godz. 1:00 wracam do hotelu. Już nie pamiętam, kiedy miałem taki dzień pełen wrażeń. Chyba nigdy. Idę spać!
- Andrzej Młynarek - blog
- Wersja do wydruku
- Zaloguj się, by odpowiadać