Relacja z podróży do Kazachstanu po 72 latach od chwili zesłania.
Serdeczne podziękowanie dla
Ambasady Republiki Kazachstanu w Warszawie
za pomoc w organizację tej podróży.
Urodziłem się w marcu 1938 r. w Pińsku. W połowie kwietnia 1940 r., wraz z Mamą i siostrą Barbarą, zostałem wywieziony na zesłanie do Kazachstanu. W Kazachstanie przebywaliśmy w latach 1940-1944. W roku 1944, Polacy z naszego rejonu zostali deportowani na wyzwolone tereny Ukrainy do niewolniczej pracy w polu. Pola te często były zaminowane po przejściu huraganu wojennego. Do Polski wróciliśmy w 1946 r.
W chwili wywiezienia miałem zaledwie 2 lata, oczywistym jest, że praktycznie nic nie pamiętam z tych lat. Mama po niezwykle ciężkich przeżyciach na zesłaniu, bardzo niechętnie wracała do wspomnień z tamtych czasów. Mając świadomość, że pytania o tamten czas sprawiają przykrość Mamie, unikaliśmy tych pytań.
Czas upływał. Temat masowych zesłań, praktycznie stanowił tabu. Dopiero po roku 1989 zaczęto o tym mówić oficjalnie. Pojawiły się liczne wspomnienia i opracowania naukowe. Moja nauka, praca, studia i walka o utrzymanie rodziny nie sprzyjały drążeniu tematu. Od czasu pojawienia się opracowań w formie wydawnictw i w ostatnich latach w Internecie, czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce na temat Sybiraków. Czytałem i w wyobraźni tworzyłem obraz tamtych dni.
W roku 2008 moja siostra Barbara Siedlecka napisała wspomnienia z tego czasu pod tytułem PAMIĘTAM. Jak już nadmieniłem była uczestniczką naszego zesłania, jest o 4 lata starsza ode mnie i wiele pamięta. Opisała ten okrutny czas widziany oczyma dziecka. To właśnie pod wpływem tej literatury ostatecznie ukształtował się mój obraz o warunkach naszego pobytu w Kazachstanie. Wspomnienia mojej siostry Barbary Siedleckiej pt. PAMIĘTAM są zamieszczone w Internecie na stronie http://www.sybiracy.pl/Barbara-Siedlecka-Pamietam. Teraz stał się zrozumiały tytuł mojej relacji. Poruszam się” śladami pamięci”.
Wiele razy czytałem te wspomnienia. Praktycznie znam je na pamięć. W wielu miejscach są wzruszające, ale w całości są przerażające. Trudno uwierzyć w to, że w takich strasznych warunkach można było przeżyć. A jednak, tak. Dla wielu było to możliwe, dzięki ciągłej walce o życie i często dzięki pomocy miejscowej ludności. Skromna pomoc żywnościowa i wskazówki, jak postępować w okrutnym klimacie często pomagały przetrwać i ratowały życie. Nieoceniana okazywała się pomoc w chorobach, które leczono przez miejscowych znachorów stosujących medycynę ludową. Trzeba pamiętać, że w tym czasie na dalekich stepach Kazachstanu nie funkcjonowała żadna opieka medyczna. Nadto my zostaliśmy tam zesłani przez reżym Stalinowski na zagładę. Często funkcjonariusze NKWD powtarzali nam, że „mamy szybko zdychać i nie sprawiać żadnych problemów”. W różnych wspomnieniach Sybiraków spotykałem opisy pomocy miejscowej ludności w Kazachstanie. Było to np. podkładanie nocną porą na próg chleba. Trzeba pamiętać, że okazujący taką pomoc sami narażali się na represje.
Nas spotkały takie gesty głębokiego człowieczeństwa ze strony rodziny IMAMBAJEW we wsi Donskoje, w pierwszych latach zesłania. Był to znaczący ród w tej miejscowości. Wspomagali nas żywnością. Najstarsza kobieta w tej rodzinie, nazywana przez nas Babcią, leczyła nas w ciężkich chorobach. Bez jej pomocy ani ja, ani moja Siostra, prawdopodobnie nie mielibyśmy szansy na przeżycie. Nie będę opowiadał szczegółów tych zdarzeń, znajdują się one we wspomnieniach mojej Siostry.
Pojawiła się we mnie myśl i rosła z roku na rok, by pojechać do Kazachstanu i postarać się zobaczyć miejsca naszego zesłania. Z każdym upływającym miesiącem, coraz silniej odczuwałem potrzebę odnalezienia grobów rodziny Imambajew, skłonić głowę nad tymi grobami i choć w ten sposób podziękować za okazaną przed laty pomoc. Wiedziałem, że muszę oddać Im cześć w imieniu naszej rodziny.
Rozpocząłem intensywne poszukiwanie map, pamiętników i opracowań naukowych. Wielki wpływ na moją wyobraźnię i wiedzę wywarła książka Stanisława Ciesielskiego pt. „Polacy w Kazachstanie w latach 1940-1946”, wydana w 1996 r. Po przeczytaniu tej publikacji zrozumiałem, dlaczego my znajdowaliśmy się w skrajnie trudnych warunkach. Autor, w tym niewątpliwie naukowym opracowaniu opartym na licznych danych statystycznych, wykazuje niezbicie, że w Akmolińskiej obłasti było mało Polaków. U nas, w trójkącie miejscowości Żaksy – Dzierżawińsk – Jesil, w „worku” obramowanym korytem rzeki Iszym, nie było „ni Boga ni ludzi”. Nikt na naszym terenie zesłania nie słyszał o polskich szkołach, o domach opieki, nie było tu też „Mężów Zaufania”, nikt z organizacji polskich nie udzielał nam żadnej pomocy. Byliśmy sami.
Wracam do rzeczy. W trakcie tych poszukiwań udało się ustalić, że Imambajewowie mieli syna o imieniu KAMIET. Miał on, jako 16 letni chłopiec, często bywać u nas i uczył się, a następnie namiętnie grywał w karty z Mamą i panią Julią Nastalską, przyjaciółką Mamy. Grywali w „tysiąca” i „durnia”. Dla Kamieta była to absolutna nowość. Piszę o tym, bo okaże się później, że jest to niezwykle istotny element identyfikacyjny.
W styczniu podjąłem ostateczną decyzję – jadę! Okazało się, że od decyzji do realizacji, droga daleka. Pierwsza przeszkoda jaką napotkałem, to była trudność w uzyskaniu wizy. Dowiedziałem się ze stron internetowych, że podstawą jest posiadanie zaproszenia lub przedstawienie „poparcia wizowego”, a to ostatnie drogo kosztuje i nie zawsze bywa skuteczne. Napisałem dwa listy do ośrodków polonijnych w Kazachstanie z prośbą o radę i pomoc. Podkreśliłem jednocześnie, że wszelkie koszty związane z moją podróżą pokryje sam. Niestety, upłynęły dwa miesiące i z żalem muszę stwierdzić, że nie dostałem żadnej odpowiedzi. W tej sytuacji zwróciłem się pisemnie do Ambasady Republiki Kazachstanu w Warszawie. Napisałem, że jestem byłym zesłańcem, opisałem planowany cel mojej podróży i poprosiłem o radę. Chciałem się również dowiedzieć, czy nazwy interesujących mnie miejscowości zachowały się, czy zostały zmienione.
Już po trzech dniach, pani Marina Jumakanova – asystentka Ambasady Republiki Kazachstanu w Warszawie poinformowała mnie, że ja i Siostra otrzymamy wizy bez zaproszenia. Jednocześnie polecono nam, by zrezygnować ze starań o „poparcie wizowe”. Dostarczono mi też wiadomość, że AKIM (Starosta) ŻAKSY przekazał informację o nieznacznych zmianach w nazwach miejscowości, w których przebywaliśmy i że jedna z nich już nie istnieje. Wyrażona nam przychylność była wielka, bowiem zostaliśmy zwolnieni z obowiązku osobistego stawienia się w Ambasadzie, ze względu, jak napisano na „podeszły wiek”. Okazane wyrazy serdeczności miło mnie zaskoczyły. Jak się później okazało, był to dopiero początek zaangażowania Ambasady Republiki Kazachstanu w organizację i realizację mojej podróży.
Od tamtej chwili wymiana poczty elektronicznej pomiędzy mną i Ambasadą była regularna. Ja przekazywałem wiadomości pomocne w poszukiwaniu rodziny Imambajew, a z Ambasady otrzymywałem kolejne informacje o rezultatach poszukiwań. Pani Marina Jumakanova poinformowała mnie, że moją sprawą osobiście kieruje p. ASKAR ABDRACHMANOW – Sekretarz Ambasady Republiki Kazachstanu w Warszawie. Pan Askar Abdrachmanow, jak się okazało później, wykonał ogromna pracę. Przekopano archiwa obłasti (województwa) Akmolińskiej i rejonu (powiatu) Żaksy. Zaangażowani zostali do koordynacji tych poszukiwań kierownicy (akimowie) tych jednostek administracyjnych. Pan Askar Abdrachmanow zamieścił artykuł o moich poszukiwaniach w ogólnokrajowej gazecie „AJKYN” w dniu 28.04.2012 r. Artykuł ten został przedrukowany w prasie lokalnej. Opublikowało go pismo „Żaksynskij Wiestnik” w dniu 11.05.2012 r. Oba wydawnictwa posiadam w prywatnym archiwum a dostałem je z Ambasady Republiki Kazachstanu w Warszawie.
Już w marcu, po otrzymaniu wiadomości o promesie wizy do Kazachstanu, zarezerwowałem bilet lotniczy do ASTANY na dzień 02.06.2012 r. Niestety okazało się, że Siostra Barbara nie może brać udziału w tej wyprawie z uwagi na stan zdrowia. To był istotny cios w realizację moich planów. Bardzo liczyłem na Jej pamięć. Doceniłem ją, kiedy kilka lat temu pojechaliśmy do Pińska, miasta naszych urodzin, obecnie leżącego na terytorium Białorusi. Trzy dni szukaliśmy domu, w którym przyszliśmy na świat i z którego nas wywieźli. Gdy wreszcie odnaleźliśmy nasz dom, Siostra pamiętała zaskakująco drobne szczegóły pomieszczeń pomimo zmian, które potwierdzili obecni mieszkańcy. Pamiętam, jak głaskała jedyną ocalałą ścianę pieca kaflowego stojącego niegdyś między pokojami. Pamiętam, jak tuliła się do starej, steranej czasem gruszy stojącej w ogrodzie. To były bardzo wzruszające obrazy. Trudno, tym razem Siostra pojechać nie mogła. Myślałem: szkoda, będę musiał radzić sobie sam. Wiedziałem, że poradzę sobie. Wydawało mi się, że mam w dostatecznej ilości zgromadzoną wiedzę, znam dobrze język rosyjski i jak dotąd, miałem nieocenione wsparcie Ambasady Republiki Kazachstanu w Warszawie.
Kilka dni przed wylotem do Astany, pan Askar Abdrachmanow poinformował mnie telefonicznie, że została odnaleziona wnuczka Imambajewych – GALINA KAMIETOWNA, córka ich syna, wspominanego już tu Kamieta. W rozmowie tej otrzymałem kontaktowe numery telefoniczne do pani Galiny i informację, że będzie na mnie czekała na lotnisku w Astanie.
Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że spełnia się moje wieloletnie marzenie. Oto mogę pojechać, mogę stanąć na skrawkach tej ziemi, po których stąpała nasza Mama walcząc każdego dnia o nasze przetrwanie oraz mogę pokłonić się grobom tych, którzy czasami jej pomagali.
Rezerwuję sobie hotel w Astanie i ruszam w nieznane pełen obaw i nadziei.
Andrzej Młynarek
Mieszkam aktualnie we wsi Lasówka, położonej w Sudetach, w Dolinie Kłodzkiej. Stąd ruszam do Kazachstanu, drugi raz w życiu po 72 latach. Tym razem dobrowolnie z własnego wyboru.
O godz. 3:00 ruszamy samochodem do Pragi Czeskiej. Odwozi mnie syn moich sąsiadów, Państwa Gąsiorów, Łukasz. Z Pragi wylatuję planowo. Po dwóch godzinach i 15 minutach lądujemy w Boryspolu – to wielkie lotnisko obsługujące Kijów, odległe od centrum miasta o 40 km. Niestety, mam takie połączenie, że teraz muszę czekać dziewięć godzin na przesiadkę do kolejnego samolotu do Astany, stolicy Kazachstanu. Zaczyna się od kłopotów. Po wyjściu z samolotu z Pragi zostaję skierowany do sali tranzytowej, tutaj w pustej o tej porze sali, zdaniem obsługi lotniska, mam oczekiwać dziewięć godzin na samolot do Astany. Nie chcę się z tym zgodzić. Po interwencji u jakiegoś oficera, zostaję wypuszczony do miasta. Uprzedzono mnie jednak, że będę musiał później przejść ponowną odprawę paszportowo-celną. Dotrzymano danej mi obietnicy ze szczególną skrupulatnością. Być może podejrzewano mnie, że w przelocie załatwiam jakieś interesy w mieście. A ja chciałem tymczasem zobaczyć, jak Kijów przygotowuje się do Euro 2012, a nadto zagospodarować jakoś, długi czas oczekiwania na samolot do Astany.
Dworzec lotniczy w Boryspolu, jest tak wielki, jak okropny. Dorównuje sobie tym pojęciom, nie podejmuję się jednak ocenić, które przewodzi. Na dusznej hali dworcowej przylotów i odlotów jest tylko jeden kantor wymiany walut i jedna obskurna, w piwnicy przy toaletach, przechowalnia bagażu. Dwa bary szybkiej obsługi nie zachęcają swoimi propozycjami. Wszystko i wszędzie płatne w ukraińskich hrywnach. Przejazd do centrum Kijowa małymi autobusikami zwanymi „marszrutkami” też płatny w hrywnach. Nie mam wyjścia. Stoję w kolejce ponad godzinę do jedynego kantoru wymiany walut, by wymienić trochę dolarów na lokalną walutę. Nie rozumiem i nie usiłuję dojść, dlaczego muszę przy wymianie w kantorze wylegitymować się paszportem. Mam w końcu upragnione lokalne pieniądze i jadę do centrum Kijowa. Autobusiki jadą szybko i dowożą do dworca głównego w Kijowie. Przy dworcu przesiadam się do metra i jadę trzy przystanki na słynny Chreszczatyk. To centrum Kijowa i najbardziej reprezentacyjna ulica. Mam pecha. Zastaję gigantyczny plac budowy. Trwają gorączkowe prace dekoracyjne i chyba reklamowe do zbliżających się rozgrywek piłkarskich Euro 2012. To już za pięć dni. Zjadam obiad w regionalnej restauracji i wracam na lotnisko. Praktycznie w Kijowie nie miałem co robić. Na lotnisku czekam jeszcze dwie godziny do odprawy. Przechodzę bez problemów wręcz szkoleniową odprawę paszportową i celną.
Samolot do Astany, którym miałem wylecieć o 21:00 czasu lokalnego spóźnia start o godzinę i przylatuję do Astany o godz. 5:20. W podróży zatem byłem 21 godzin. W prostym obliczeniu wynika, że podróż trwała ponad 26 godzin, ale trzeba pamiętać o pięciogodzinnej różnicy czasu. Jestem skrajnie zmęczony. Na dodatek dobija mnie ta różnica czasowa. Młody czytelnik, jeżeli się taki zdarzy, powie, że są wygodniejsze połączenia z Astaną. Może i są. To było najtańsze, a to dla mnie argument ważny. Ale na pewno z Polski nie ma bezpośrednich połączeń lotniczych do Astany.
W końcu jestem w Astanie! Terminal lotniczy ładny i nowoczesny. Staję do odprawy paszportowej, która wlecze się niemiłosiernie. Oficerowie kontrolujący paszporty są niezwykle skrupulatni. Na domiar złego, nie wiem o tym, że trzeba wypełnić deklarację imigracyjną. Wracam po druk i tracę kolejkę. Wreszcie idę odebrać bagaż. Znajduję swoją walizkę i idę do kolejnej kolejki do odprawy celnej. Nie dochodzę do końca tej kolejki. Drogę zastępuje mi starszy, umundurowany mężczyzna i pyta po rosyjsku: „Andrej z Polszy”? Potwierdzam i słyszę: „Proszę ze mną”. Przelatuje, w mojej zmęczonej skrajnie głowie myśl – kontrola osobista! Tego tylko by mi brakowało. Idę spokojnie, nic nie mam do ukrycia. Widzę, że oficer ten prowadzi mnie pustą częścią hali do wyjścia i otwiera drzwi na zewnątrz.
To co widzę wprawia mnie w osłupienie! Jestem w szoku!!! Stoją reflektory na statywach. Operatorzy kamer telewizyjnych z oświetleniem biegną w moim kierunku. Pierwsza myśl, wszedłem przypadkowo na plan jakiejś realizacji telewizyjnej. W pierwszym odruchu chcę się cofnąć. Widzę jednak, że to moje spotkanie z panią GALINĄ KAMIETOWĄ jest przedmiotem zainteresowania reporterów telewizyjnych. Z pośród osób przyglądających się tej scenie wychodzi pani Galina Kamietowna i podchodzi do mnie. Witamy się praktycznie bez słów. Pogubiłem się całkowicie. Puściły mi nerwy. Ogarnia mnie wzruszenie. Przez chwilę nie mogę się opanować. Ścisnęło mi gardło. Łzy same napłynęły do oczu. Chwila słabości, jaka ogarnęła mnie w tym momencie była zapewne wynikiem zmęczenia. Najpewniej odreagowałem lata oczekiwania na takie spotkanie. Zderzenie realiów z budowanymi obrazami w mojej wyobraźni.
Staram się szybko opanować. Oblegają mnie dziennikarze. Zasypują pytaniami: „Co kierowało mną przy podjęciu decyzji o podróży do Kazachstanu”, „Dlaczego i po co przyjechałem”. Odpowiadam zgodnie z prawdą, jaki jest cel mojej wyprawy do Kazachstanu. Całkowicie nie spodziewałem się takiego spotkania. W moim przekonaniu jechałem z prywatną wizytą i nie spodziewałem się zainteresowania mediów. Później, gdy ochłonąłem, zrozumiałem, że dla mediów takie spotkanie, po kilkudziesięciu latach i w takich okolicznościach, stanowi nie lada gratkę. Na moje szczęście pani Galina, która przyjechała ze swoim synem o imieniu RADŻAN – zabierają mnie szybko do samochodu i odwożą do hotelu.
Jestem skrajnie zmęczony. Wszak to już druga doba bez snu i ten natłok wrażeń. Jest godz. 8:00 rano miejscowego czasu. Dzwonię do Polski by powiadomić, że szczęśliwie dotarłem na miejsce. Okazuje się, że w Polsce jest godz. 3:00. Wywołuję w ten sposób alarm. Wyjaśniam, że wszystko jest w porządku. Na przyszłość muszę uważniej patrzyć na zegarek i przeliczać. Biorę szybki prysznic i spać, spać choć trochę. Z trudem zasypiam. Budzę się po południu. Dowiaduję się, że na zewnątrz jest plus 35 stopni. Przy suchym stepowym klimacie to tak, jakby wejść do suchej rozpalonej sauny. Na szczęście pokój w hotelu mam klimatyzowany.
Pani Galina odwożąc mnie do hotelu zapowiedziała, że jak trochę odpocznę, to pod wieczór zabiorą mnie do miasta i poznam plan mego pobytu. O godz. 21:00 pani Galina przyjeżdża ze swoją córką o imieniu GULMIRA. Do północy zwiedzamy lewy brzeg rzeki Iszym przecinającej na dwie połowy Astanę. Ta część miasta robi ogromne wrażenie, bowiem jest całkowicie nowa i została wybudowana w stepie. Jest to wręcz futurystyczne miasto. Tu znajduje się Pałac Prezydenta, budynek parlamentu i senatu. Tu zostały pomieszczone wszystkie ministerstwa, muzea, pomniki, wyższe uczelnie oraz wieżowce ważniejszych kampanii przemysłowych. Wszystkie budynki są gigantyczne. W centrum znajduje się monument i wieża widokowa BAJTEREK, która jest symbolem miasta Astana. Wszystkie zabudowania są w specjalny i ładny sposób iluminowane. Wieczorem i w nocy stwarza to, jakiś nierealny klimat. Cała ta nowoczesna część Astany została zbudowana w ciągu zaledwie dziesięciu lat na polecenie i pod nadzorem Prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa. Gdy ogląda się wszystko, wydaje się, że to niemożliwe. A jednak to jest fakt! Po tej części miasta oprowadza mnie Gulmira, córka pani Galiny. Ma ogromną wiedzę o swoim mieście. Jest pracownikiem naukowym i doktorantką. W zwiedzaniu towarzyszy nam również przyjaciółka pani Galiny, lekarz pediatra, która specjalnie przyjechała na spotkanie ze mną z miasta Szortandy położonego na północy Kazachstanu.
Wycieczkę kończymy o godz. 24:00 w regionalnej kawiarni na nabrzeżu Iszymu. Podczas tego spotkania opowiedziano mi zabawną historię. Jak już pisałem, do Astany przyleciałem z godzinnym opóźnieniem. Tymczasem pani Galina była umówiona z reporterami telewizji „CHABAR” oraz drugiej „KAZACHSTAN 1”. Umówieni przybyli na czas planowego przyloty na terminal lotniczy i w hali przylotów zaczęli rozstawiać sprzęt. Wśród celników został wywołany niepokój, że telewizja nagrywa ich pracę i że jest to, jakiś nalot. Po wyjaśnieniu oczywistego nieporozumienia, Naczelnik Komory Celnej lotniska poprosił reporterów, aby przenieśli swoje instalacje przed budynek terminalu. Gdy pojawiłem się po odprawie paszportowej, niezwłocznie zostałem wyprowadzony przed budynek terminalu i oddany w ręce dziennikarzy.
O godz. 1:00 wracam do hotelu. Już nie pamiętam, kiedy miałem taki dzień pełen wrażeń. Chyba nigdy. Idę spać!
Spałem do godz. 8:00. Budzę się trochę rozbity, to efekt dużej zmiany strefy czasowej. Na zewnątrz upał straszny, 40 stopni w cieniu. Po śniadaniu w hotelu, w planie mam zwiedzanie starej, historycznej części Astany. Nadarza mi się wspaniała okazja poznania prawobrzeżnej części tego miasta.
Nie czuję się na siłach opisywania historii Astany. Zainteresowani czytelnicy znajdą bogatą informację na oficjalnej stronie Ambasady Republiki Kazachstanu w Warszawie i na innych stronach internetowych. Warto jednak, bo to ciekawe, wspomnieć o tym, jak zmieniała się nazwa miasta. W 1884 r. powstała tutaj forteca, zbudowana przez Rosjan i nazwana Akmolińsk. W roku 1961 Chruszczow, realizując plan obsiania stepów Kazachstanu, nadał temu miastu nazwę Celinograd. Natomiast w roku 1994 nazwa Celinograd została zmieniona na Akmoła, a stało się to już po uzyskaniu niepodległości przez Kazachstan (1991 r.). Okazją do tej zmiany była decyzja o przeniesieniu stolicy Kazachstanu z Ałma-Aty do Akmoły. Ostatecznie, w roku 1998, miasto otrzymuje nazwę ASTANA (co w języku kazachskim znaczy STOLICA).
Pani Galina zabiera mnie z hotelu i ruszamy w miasto. Poruszamy się częściowo komunikacją miejską, a częściowo pieszo. W Astanie całość transportu odbywa się autobusami. Sieć połączeń jest bardzo rozwinięta i sprawna. Innej komunikacji nie ma. Ciekawostką jest brak na ulicach taksówek. Nie ma nigdzie postojów dla taksówek. Podobno są w kilku zrzeszeniach i świadczą usługi na telefon. Taka wiedza jest tylko dla wtajemniczonych. Obcokrajowiec jest bezradny. Nadto te taksówki, które świadczą usługi na telefon nie są niczym oznakowane i przy telefonicznym zamówieniu, dla bezpieczeństwa, należy uzgodnić wysokość opłaty na planowanej trasie. Problem ten mieszkańcy Astany rozwiązali w sposób praktyczny i powszechnie skuteczny. Należy przy krawędzi ulicy machać do przejeżdżających samochodów, a zawsze ktoś zatrzyma się i za uzgodnioną opłatą podwiezie na wskazane miejsce. My nie korzystamy z taksówek.
Zwiedzamy polski kościół maryjny pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Pani Galina prowadzi mnie następnie na błonia w pobliżu kościoła. W tym miejscu we wrześniu 2001 r. mszę świętą celebrował błogosławiony Jan Paweł II. Była to pierwsza wizyta Ojca Świętego na terenach byłych Republik Radzieckich. Moja przewodniczka opowiada mi, że na mszy były wielkie tłumy mieszkańców Kazachstanu i z ościennych Republik. Mówi, że Papieża witały najwyższe władze Kazachstanu z Prezydentem Republiki Nursułtanem Nazarbajewem na czele.
By uciec od nieznośnego upału chowamy się do klimatyzowanej cukierni „Słodka Bajka” (Sładkaja Skazka). Przy chłodnych napojach, w spokoju, sami, opowiadamy sobie o losach naszych rodzin. Postanawiamy, że będziemy zwracać się do siebie po imieniu. Chłonę uważnie wiedzę o rodzinie IMAMBAJEWYCH. Dziadkowie Galiny mieli następujące imiona: Dziadek IMAMBAJ, Babcia RABIGA. W rodzinie tej było trzech synów: KAMIET, ŻANIEL i KAJERZAN. Niestety dowiaduję się, że wszyscy już nie żyją. Imambaj, Rabiga, Kamiet i Żaniel pochowani są na cmentarzu muzułmańskim w Żaksy. Kajerzan pochowany jest w odległej części Kazachstanu. Żyje jego syn o imieniu AMANGELDY, ale nie może przyjechać na spotkanie. Wśród żyjących potomków rodziny Imambajew zastaję zatem: Galinę, jej dzieci o imionach GULMIRA i RADŻAN oraz syna Żaniela o imieniu SZAMSZYDIEM, którego poznam później.
W czasie tej rozmowy, Galina opowiada mi, że jej ojciec Kamiet uczył mieszkańców wsi gry w karty. Mówił też, że nauczyły go Polki, które były w Donskoje. Wiedziałem o tym ze skromnych wspomnień Mamy. Nikogo o tym nie informowałem i nagle mówi mi to Galina! Jak drobiazgi po dziesiątkach lat potrafią jednoczyć wspomnienia. Jest mi smutno, gdy dowiaduję się, że Kamiet zmarł 3 lata temu. Utraciłem szansę spotkania z jedynym, bezpośrednim świadkiem tamtych dni. Nie zdążyłem! Bracia Kamieta – Żaniel i Kajerzan – byli o wiele młodsi od Niego, ale ich też już zabrakło.
Późnym popołudniem, z cukierni, zabiera nas Radżan. Zwiedzamy meczet. Po krótkich negocjacjach Galiny z dyżurnym imamem, zostaję wpuszczony do centrum meczetu, a nawet zezwolono mi robić zdjęcia. Długi dzień przepełniony wspomnieniami, kończy się obiadem w eleganckiej restauracji.
O godz. 21:00 wracam do hotelu. W recepcji dowiaduję się, że w telewizji „CHABAR” (Khabar), od rana, już trzykrotnie był emitowany reportaż z mojego spotkania z Galiną na lotnisku. O godz. 21:30, przypadkowo, trafiam na kolejną emisję tego reportażu w wiadomościach. (Boże, jak ja staro wyglądam). Na razie nie wiem jak, ale muszę zdobyć kopię tego nagrania. Tego wieczoru otrzymuję również telefoniczną wiadomość, że jutro planowany jest wyjazd do ŻAKSY.
Rano, po śniadaniu w hotelu dostaję potwierdzenie o wyjeździe do Żaksy. Galina prosi mnie, abym był w hotelu w godzinach popołudniowych. Idę do recepcji uzgodnić dalszą rezerwację. Ku mojemu zaskoczeniu w recepcji dowiaduję się, że nastąpi przerwa w opłatach do chwili mojego powrotu. Bagaż mogę zostawić w recepcji, a pokój będzie na mnie czekał. Bardzo miłe podejście do klienta. Muszę kilka słów powiedzieć o hotelu, w którym mieszkam. Nazywa się „AKA”. To mały, bardzo sympatyczny i w miarę tani hotel. Nie jest to kryptoreklama. Za chwilę ujawnię cel mojej uwagi.
Idę samodzielnie zwiedzać starą Astanę. Naprzeciwko budynku Teatru Opery i Baletu spostrzegam coś, co przypomina kawiarenkę internetową. Wchodzę z zamiarem uzyskania kopii reportażu z telewizji CHABAR. Wykładam swoją prośbę jednej z pań tam pracujących. Kilkakrotne próby odnalezienia tego reportażu w Internecie nie dają rezultatu. W pewnej chwili wchodzi postawny mężczyzna w białym lekarskim fartuchu. Jak się okazało jest lekarzem stomatologiem z sąsiedztwa. Próbuje pomóc w poszukiwaniach w Internecie, ale też bez efektu. Wychodząc mówi mi, że ma znajomych w tej telewizji i postara się mi pomóc. Następnego dnia mam przyjść po wiadomość.
Wyjawię teraz, dlaczego piszę o personelu w hotelu i o przypadkowym spotkaniu w kawiarence internetowej. Poruszając się po Astanie autobusami ciągle kogoś pytałem: „Którym autobusem dojadę w potrzebne mi miejsce?” lub „Kiedy mam wysiąść?” itp. Zawsze spotykałem się z sympatycznym wyjaśnieniem i radą. Zdarzały się wręcz humorystyczne sytuacje. Np. ktoś podawał mi numer autobusu, a ktoś inny interweniował z boku, że wskazówka zawiera linię z przesiadkami: „A widzisz, że to obcokrajowiec i jemu potrzebna jest bezpośrednia linia”. W autobusach nagminnie spotykałem się z ustępowaniem miejsca. Ustępowali nie tylko ludzie młodzi, często robiły to kobiety w średnim wieku. Czasem było to krępujące. Później dowiedziałem się, że w Kazachstanie ludzie starzy są w szczególnym poważaniu. Szkoda, że to dotyczyło mnie, bo wolałbym być w tej młodszej grupie. Przytoczone tu przypadki i inne, przekonały mnie, że naród kazachski ma w genach przyjazny stosunek do innych ludzi. Podczas mojego, krótkiego pobytu nie doświadczyłem żadnych przykrości.
Po obiedzie w mieście wracam do hotelu. Czeka mnie dzisiaj jeszcze 350 km jazdy samochodem w mniejszym dziś upale – jest „zaledwie” 33 stopnie. Samochód zostaje wysłany po mnie z ŻAKSY na polecenie Akima (starosty). Około godz. 18:00 wyjeżdżamy spod hotelu. Wraz ze mną jedzie Galina. Wiezie nas kierowca starostwa Żaksy, syn Żaniela o imieniu SZAMSZYDIEM. Poznaję więc kolejnego członka rodziny Imambajewych. Starostę reprezentuje ŻEKEBATYROWA MARIJA ŻUSUPOWNA sprawująca funkcję Naczelnika Wydziału Polityki Wewnętrznej w Akimacie (starostwie).
Przy wyjeździe z Astany tracimy trochę czasu na poszukiwanie przyzwoitej kwiaciarni. Kupuję kwiaty na cztery groby. Kupuję też wiadro i wodę, aby kwiaty mogły przeżyć prawie dobę w upale. Wreszcie wyjeżdżamy z miasta. Zaraz za rogatkami, gdzie znajduje się stały posterunek policji, rozpoczyna się step, aż po horyzont. Spalona słońcem, szaro-brunatna równina, bez żadnych punktów odniesienia – hipnotyzuje. Po godzinie jazdy odnosi się wrażenie zawieszenia w pustce.
Jedziemy asfaltową szosą w miarę dobrej jakości. Charakterystyczne jest to, że na przestrzeni setek kilometrów nie mijamy żadnych miasteczek ani wsi. Czasem gdzieś w oddali od drogi zamajaczą jakieś domki. Przytłaczająca pustka. W połowie naszej trasy dobra jazda kończy się nagle. Droga jest w budowie. Cały ruch kołowy przeniesiony zostaje na zwykłe pole z koszmarnymi dołami i koleinami. Objazd ten biegnie równolegle do budowanej szosy. Wleczemy się w ślimaczym tempie przez 20 kilometrów w tumanach kurzu wznoszonych przez inne samochody. Zajmuje to nam kolejną godzinę. Wreszcie wyjeżdżamy ponownie na szosę.
Widok stepu i warunków panujących na bezdrożach ponownie uruchamia moją wyobraźnię. Jak straszne męki znosiła nasza Mama idąc kilometrami bezdroży po wodę do Iszymu. Upał musiał obezwładniać. Nigdzie odrobiny cienia. Beznadzieja sytuacji prowadząca do apatii, rezygnacji i pytań: „Dlaczego i za co?”. Tylko obowiązek walki o życie dzieci i najdrobniejszy gest, odruch człowieczeństwa pozwalał trwać. Odbieram to tak, jakbym cofnął się o 72 lata. Żadne słowo nie potrafi oddać tych doznań i tych przeżyć.
Pan Askar Abdrachmanow po przeczytaniu wspomnień mojej Siostry, napisał: „To prawie gotowy scenariusz do filmu fabularnego”. Podobny wpis znalazł się w komentarzach jednego z kazachskich internautów: „To gotowy scenariusz, gdzie są nasi scenarzyści i reżyserzy?” Komentarz ten dotyczył reportażu w gazecie „Ajkyn”, w której podsumowano moją podróż do Kazachstanu. Myślę, że żaden film nie jest w stanie oddać tego, co dzieje się w psychice człowieka wspominającego tamte czasy.
O północy docieramy do Żaksy. Wita nas i przyjmuje kolacją w restauracji hotelowej Pani BRALINA AŁMAGUL DŻAMBUŁOWNA, która pełni funkcję zastępcy starosty (Zam Akima). Podczas tej kolacji zostaję poinformowany o programie mego pobytu na terenie powiatu Żaksy. Dowiaduję się, że nie istnieje już Czułak Sandyk. Miejsce to zostało wchłonięte przez rozbudowujące się miasto Dzierżawińsk. Nie istnieje też Donskoje. Był to teren położony w depresji, zalewany przez Iszym. Po uzyskaniu niepodległości przez Kazachstan, wieś została opuszczona przez mieszkańców i zlikwidowana. Część mieszkańców, zwłaszcza starych, przeniesiona została do sąsiednich wsi. Inni, zwłaszcza młodzi, rozjechali się po kraju w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Będę miał spotkania w tych sąsiednich wsiach. KIMA istnieje, lecz nie ma już „Masłozawodu” (Mleczarni).
Po godz. 1:00 Galina i ja zostajemy ulokowani w pokojach apartamentowych miejscowego hotelu i idziemy spać.
Rankiem, w restauracji hotelowej, w której wczoraj w nocy jedliśmy kolację spotykamy się z panią wicestarostą Żaksy. Przy śniadaniu ciągle zerkam w swoje notatki. Zwracając się do pani wicestarosty, mam trudności z zapamiętaniem imienia i „otczestwa” (imienia ojca osoby, do której się zwracamy). Pani Ałmagul Dżambułowna zauważa moje kłopoty i mówi mi: „Proszę mówić po prostu AŁMA”. Ulżyło mi. Obecna przy śniadaniu Maryja wszystko filmuje i fotografuje. Od początku naszego spotkania prowadzi dokumentację tej wizyty. Obiecała mi przysłać wszystkie materiały na pamiątkę. Po śniadaniu jedziemy do siedziby starostwa w Żaksy na spotkanie ze starostą (Akimem). Wiezie nas swoim prywatnym samochodem Ałma.
Na miejscu przyjmuje nas starosta (Akim), pan KABDUGALIEW IBRAGIM IGILIKOWICZ. Prowadzimy krótką, ale bardzo miłą rozmowę. Wspominamy dawne czasy. W spotkaniu tym bierze również udział Pani Diechtiaruk Walentyna Wasiliewna, urodzona w 1939 r. w Donskoje. Wspomina swoją starszą przyjaciółkę o nazwisku Kozłowa. Pani Kozłowa była córką Szmygli, o których napisała w swoich wspomnieniach moja siostra.
Pani Walentyna Diechtiaruk z ogromnym wzruszeniem przeżywa nasze spotkanie. Mówi: „To dobrze, że nareszcie można o tych czasach mówić”. Szkoda, jej zdaniem, że zjawiłem się tak późno, bowiem wielu nie doczekało tej chwili. Czas nas goni. Przed nami cały dzień jazdy po terenach naszego byłego zesłania. Wymieniamy się upominkami. Otrzymuję od pana starosty wspaniały prezent – CZAPAN – kazachski, paradny płaszcz. Ja wręczam album „Najpiękniejsze Miejsca w Polsce” i „ coś” polskiego. Robimy liczne zdjęcia pamiątkowe.
Objazd powiatu rozpoczynamy od wizyty w meczecie. Tu w kręgu rodziny Imambajewych, imam odmawia (śpiewa) modlitwę za zmarłych. Zostaję wyjątkowo zaproszony do udziału w tej uroczystości, wszak nie jestem muzułmaninem. Po uroczystościach w meczecie, jedziemy na islamski cmentarz leżący za miastem. Składam kwiaty i pochylam głowę nad grobami Imambaja i Rabigi Imambajewych, oraz ich synów: Kamieta i Żaniela. Odmawiam swoją modlitwę. Wszak Bóg jest jeden. Przy mnie jest ciągle imam, który śpiewa modlitwę za zmarłych. Towarzyszące mi osoby z szacunkiem stoją w pewnej odległości. Opuszczając cmentarz wyraźnie poczułem ulgę. Spełniłem swój obowiązek oddania czci tym, którzy okazali człowieczeństwo i nieśli mojej rodzinie pomoc nie bacząc na własne bezpieczeństwo.
Z cmentarza jedziemy do miejscowości Kima. Już przy tablicy z nazwą miejscowości Żana Kima spotyka nas Akim tej miejscowości. Prowadzi nas do miejscowej szkoły na spotkanie z kadrą pedagogiczną i uczniami. Padają pytania: „Jak to było i dlaczego przyjechałem?”. Zainteresowanie jest bardzo duże i autentyczne. Szkoda, że mam mało czasu i muszę trzymać się programu ułożonego przez gospodarzy.
Z Kimy jedziemy do wsi Zaporoże. Do tej miejscowości przenieśli się mieszkańcy wsi Donskoje i Monastyrka. Zaskakuje mnie powitanie. Przed budynkiem miejscowej szkoły witają mnie młode dziewczyny ubrane w przepiękne stroje regionalne i prowadzą mnie do dużej świetlicy. W sali tej duża grupa małych dziewczynek ubranych w regionalne stroje, wykonuje taniec. Sadzę, że jest to taniec i śpiew powitalny. Kończąc występ, dzieci podbiegają do mnie i podają mi miseczkę (kisiejkę) kumysu. Po oficjalnym przywitaniu, oczekuje nas obiad. Na stole pojawia się mnóstwo regionalnych potraw. Nie próbuję nawet ich nazwać.
Podczas tego obiadu spotykam się z rodakiem. Jest to pan Mucharskij Leonid Jusupowicz ze wsi Łozowoje. Pokazuje mi paszport, w którym jest wpis w rubryce narodowość: POLAK. Jest wzruszony tym spotkaniem. Urodził się w roku 1939. Był zesłany z matką i zrządzeniem losu pozostał tu na zawsze. Wymieniamy się adresami i numerami telefonów.
W czasie obiadu towarzyszy nam szkolny zespół muzyczno-wokalny. Finałem ich występu jest zaśpiewanie piosenki „Szła dzieweczka do laseczka” w języku kazachskim. W takt tej polskiej piosenki biesiadnej tworzymy przyjacielski krąg. Odpowiadam na wiele pytań. Osoby, które nazwałem nieostrożnie „młodymi dziewczynami” okazały się nauczycielkami tej szkoły. One miały najwięcej pytań.
Wszystko jednak ma swój koniec. Ten dzień, bardzo intensywny w skrajne przeżycia, też dobiegł końca. Wracamy do Żaksy. Następują pożegnania i powrót do Astany. W drodze powrotnej usiłuję uporządkować natłok nowych wrażeń. Często czułem się skrępowany zgotowanym mi przyjęciem przez gospodarzy. Nie sądzę, abym czymś szczególnym zasługiwałem na to. Uważam, że wynika to, z niezwykłej gościnności Kazachów.
Do Astany wiezie mnie i Galinę młody kierowca z Akimatu Żaksy. Przed samą Astaną zostaje zatrzymany przez patrol policji za przekroczenie prędkości. Próba negocjacji podjętych przez Galinę z policjantem jest bezowocna. Policjant jest nieugięty. Wysiadam z samochodu. Podchodzę i zanim odezwałem się, policjant mówi: „A to Wy”, a do kierowcy: „No, masz szczęście”. Przestraszony kierowca odetchnął z ulgą i pewnie nie wiedział, dlaczego postawa policjanta zmieniła się.
Upał zelżał i jest pochmurno. Dzisiaj postanowiłem sam zwiedzać reprezentacyjną, wręcz futurystyczną część miasta Astana. Po drodze na przystanek autobusowy zachodzę do kawiarenki internetowej i słyszę: „Ma Pan szczęście, Doktor MURAT zostawił dla Pana wiadomość”. Dostałem kartkę z informacją, że mam pojechać do siedziby telewizji CHABAR, gdzie otrzymam nagrania z programu o moim przyjeździe. Jadę tam i w recepcji stacji telewizyjnej wręczono mi płytę DVD z zapisem materiału „surowego” i ostatecznego do emisji, po montażu. Tak już przywykłem do powszechnie spotykanej sympatii, że w pierwszej chwili mnie to nie zaskakuje. Przecież nie znam Doktora, tylko raz go widziałem, a On użył swoich sposobów, żeby mi pomóc. Dziękuję Doktorze MURAT!
Przejeżdżam autobusami na lewy brzeg Iszymu, który dzieli miasto na dwie części. Kilka lat temu rozciągał się na tym terenie goły step. Ale w ciągu dziesięciu lat wybudowana została nowa stolica Republiki Kazachstanu Astana. Budowę zaplanowano wokół osi ciągnącej się kilka kilometrów, od Pałacu Prezydenta do największego w Azji Środkowej centrum rozrywkowo-handlowego o nazwie CHAN SZATYR.
Oglądając poszczególne budowle mam mieszane uczucia, bo różnorodność jest wielka: od olśniewających pomysłów architektonicznych, jak Chan Szatyr, do zwykłych wieżowców. Każda budowla jest wyraźnym wyścigiem pomysłów. Czasami powoduje to brak spójności. Dziwne wrażenie wywołują skręcone lub niby falujące wieżowce. Cały teren został pokryty płytami marmurowymi i betonem. Niemal na każdym kroku spotyka się artystyczne rzeźby, wykonane z brązu, nawiązujące do kultury, flory i fauny Kazachstanu. Liczne fontanny są podświetlane wieczorem i tworzą przepiękny widok i klimat. W tym mieście widać dużo kwiatów, które są bardzo zadbane, a w tym klimacie nie jest to łatwe zadanie.
W centrum tej części miasta stoi wieża widokowa BAJTEREK będąca symbolem Astany. Tłumy ludzi zwiedzających Astanę ciągną w to miejsce. Ja też nie mogę sobie odmówić tej przyjemności, aby wjechać windą na szczyt i z platformy widokowej zobaczyć całe miasto. Po odstaniu w dość długiej kolejce, wjeżdżam windą na szczyt. Platforma widokowa jest w całości oszklona. Stąd rozciąga się wspaniała panorama. Szczególne wrażenie robi widok bezbrzeżnego stepu, który rozciąga się zaraz za granicami miasta.
W centrum platformy widokowej, na podwyższeniu znajduje się prostokątna bryła ze złota (lub pozłacana?) z odciskiem dłoni Prezydenta. Każdy ze zwiedzających przykłada swoją dłoń w ten odcisk. Jeżeli się w tej chwili o czymś pomyśli, to gest ten ma przynosić szczęście. Ja też przykładam swoją dłoń (mam dowód na zdjęciu) i wyrażam życzenie. Myślę żartem, że spełnione życzenia dotyczą zapewne tylko Kazachów, bo ja nadal nie wygrywam w Lotto.
Wracając do hotelu długo stoję na jednym z mostów i wpatruję się w ciemne, leniwie płynące wody Iszymu. Z tej rzeki w Czułak Sandyk piliśmy wodę z takim trudem przynoszoną przez naszą Mamę. To w tej rzece Mama i inne kobiety brodziły łowiąc narybek, aby nakarmić nas i ratować od głodu. To w zakolach tej rzeki, Basia zbierała owoce lilii wodnych, jadła je i karmiła mnie. Patrzę na spokojne wody tej rzeki i wyobrażam sobie te wszystkie obrazy.
Wiem, że obsesyjnie wracam do tamtych czasów. Wiem, że staję się nudny. Wiem też, że ta podróż była mi potrzebna, aby ostatecznie zamknąć ten rozdział mego życia. Obok mnie przechodzą grupki rozbawionej, wesołej młodzieży. Cieszy mnie, że bezwiednie mijają złą przeszłość i cieszą się życiem. Oby to szczęście służyło im zawsze.
Jutro wybieram się do AŁŻIR.
AŁŻIR – już sam dźwięk tego słowa wywołuje niepokój. Słowo to jest złożone z pierwszych liter rosyjskiej nazwy tego obozu: „Akmolińskij Łagier Żjen Izmiennikow Rodiny” (Akmoliński Obóz Żon Zdrajców Ojczyzny).
Obóz ten powstał w 1938 r. i funkcjonował do roku 1953! Stanowił organizacyjnie kobiecy podobóz Karłagu, jednego z największych łagrów istniejących na terenie Kazachstanu, w obwodzie karagandzkim. Sam pomysł organizacji takiego obozu był szatański. To prawdziwy przykład masowego terroru psychicznego w połączeniu z represją fizyczną w postaci niewolniczej, katorżniczej pracy.
W obozie Ałżir osadzano kobiety, które były: żonami, siostrami, matkami lub w innych związkach z mężczyznami uznanymi przez reżym stalinowski za „zdrajców ojczyzny”. Określenie to było powszechnie wykorzystywane. Wystarczyło pomówienie sąsiada. Sytuacja dotyczyła nawet wysokich funkcjonariuszy reżymu usuwanych w ramach licznych czystek. Osadzano w tym obozie kobiety z kręgów inteligencji, środowisk artystycznych i władzy oraz z zamożnych rodzin. Pomysł i jego realizacja miała siać totalny strach. Jedyną winą tych kobiet stanowiło „nieodpowiednie” pokrewieństwo lub związek. Pomysł takiej winy był szczególnie perfidny. Ofiarami tego obozu było kilkadziesiąt tysięcy kobiet pochodzących z 60 narodowości, w tym 173 Polki. Wiele ofiar to obywatelki Kazachstanu i innych Republik byłego ZSRR.
Na terenie byłego obozu, z inicjatywy Prezydenta Republiki Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa, w dniu 31.05.2007 r. zostało utworzone i otwarte MUZEUM OFIAR REPRESJI POLITYCHNYCH I TOTALITARNYCH. Powstało tutaj miejsce pamięci poświęcone ofiarom tamtych czasów.
Do AŁŻIRu wiezie mnie Radżan, syn Galiny. W odległości około 40 km za Astaną dojeżdżamy do miejscowości AKMOL-Malinowka, z drogi głównej skręcamy w lewo i jesteśmy na parkingu muzeum. Fizycznie z byłego obozy nie zostało nic. Miejsce pamięci zajmuje duży teren, który jest wyłożony marmurowymi płytami. W centrum stoi wieża, w której mieści się muzeum, swoim kształtem nawiązuje do istniejącej tu kiedyś budowli. Przed nią wznosi się ogromny ażurowy monument symbolizujący zwycięstwo dobra nad złem.
Po lewej stronie na podwyższeniu prezentowany jest oryginalny wagon towarowy, którymi zwożono zesłańców. Radżan informuje mnie, że wagony te nazywano: „krasnuszki „ lub „burżujki”. Pierwsze określenie pochodziło od koloru, w jaki były pomalowane. Drugie określenie było efektem oficjalnej propagandy, z której wynikało, że zesłańcy to „burżuje i krwiopijcy” - winni wszelkim nieszczęściom i biedzie narodu radzieckiego. Pierwszy raz widzę oryginalny wagon, w którym jechałem i w sumie spędziłem kilkanaście tygodni. To z takiego wagonu oglądałem mijany świat przez szparkę wyciętą w desce ściany wagonu. To bardzo dobrze pamiętam!
Przed budynkiem muzeum, po lewej i prawej stronie od osi głównej, znajduje się osiem obelisków poświęconych niektórym narodom. Pierwszy z lewej, wykonany z czerwonego granitu, upamiętnia represjonowane Polki. Odsłonięcie tego pomnika nastąpiło w dniu 31.08.2010 r., a poświęcił go arcybiskup Tomasz Peta w obecności władz Kazachstanu i licznie obecnego korpusu dyplomatycznego. U stóp pomnika poświęconego Polkom składam biało-czerwone róże i odmawiam modlitwę.
Po obu stronach miejsca pamięci są niezwykle wzruszające rzeźby z brązu przedstawiające dwie postaci zesłańców. Jedna z nich przedstawia „rozpacz i apatię”, a druga ”nadzieję i trwanie”. Za budynkiem – wieżą głównego muzeum, łukiem biegnie ogromna ściana z czarnego marmuru, na której wykuto kilka tysięcy nazwisk kobiet, ofiar tego obozu. W centralnej części tej ściany, pod głównym obeliskiem poświęconym wszystkim ofiarom, składam wiązankę czerwonych róż.
Idziemy do budynku muzeum. Tam towarzyszy nam przewodnik. To młody człowiek, jak się okaże o ogromnej wiedzy. Prowadzi nas krok po kroku, przez trzy godziny prezentując na początku historię Kazachstanu w walce o niepodległość, a następnie koszmarne losy osadzonych tu kobiet. Widzimy wiele rekonstrukcji i makiet. Opowiada ze szczegółami wstrząsające przypadki traktowania więźniarek. Opowieści są tak trudne, że nie odważę się ich przytaczać. Utkwiła mi jedna z nich, udokumentowana we wspomnieniach jednej z żyjących kobiet. Wspomina ona, że kiedyś podczas wymarszu do pracy, na polach spotkały grupę dzieci w towarzystwie starszego mężczyzny, dzieci rzucały w nie, jak myślały, kamieniami. Gdy podeszły bliżej, to okazało się, że to nie kamienie, a chleb. Był to wybieg starszego mężczyzny, aby przy pomocy dzieci podać chleb i uniknąć represji ze strony strażników.
Wiele kobiet rodziło w obozie dzieci. Tam wychowywały je do trzeciego roku życia, a po tym okresie dzieci były zabierane w odległe części Związku Radzieckiego. Umieszczano je w domach dziecka, pozbawiano tożsamości i zacierano ślady pochodzenia. Był to kolejny okrutny przejaw wręcz sadystycznych represji.
Wychodząc z muzeum kupuję dwutomowe opracowanie historii tego obozu i losów indywidualnych osadzonych tu kobiet. To ogromne wydawnictwo jest w języku rosyjskim i angielskim. Wielka szkoda, że w Polsce jest bardzo mało informacji o tym miejscu nawet w Internecie. Ja nie spotkałem żadnych opracowań tylko komunikaty.
Powoli wychodzę z tego miejsca pamięci. Odwracam się i patrzę na całość, chcę zapamiętać to miejsce. Chcę przekazać wiedzę innym. Pragnę, żeby każdy z Polaków będących w pobliżu Astany – jak np. ostatnio grupa motocyklistów z Polski – wiedział o istnieniu AŁŻIR i złożył tam kwiaty. Cieszę się, że władze Kazachstanu, z inicjatywy Prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, w tak godny sposób uczciły ofiary totalitarnych represji.
Wracamy do Astany w zadumie. Radżan też był pierwszy raz w tym miejscu. To dla niego też lekcja historii. Jutro zaplanowane mam zwiedzanie oceanarium (tak, tak, to nie pomyłka) i makiety całego Kazachstanu. Po południu natomiast czeka mnie kolacja w domu rodziny Imambajewych i spotkanie z redaktorem gazety AJKYN, która chce podsumować mój pobyt w Kazachstanie.
Dzisiaj zwiedzam dwa miejsca w Astanie. Moją przewodniczką jest Gulmira, córka Galiny. Na początku zwiedzamy Oceanarium. Jest imponujące i rozległe, ze szklanym, podwodnym tunelem. Za szybami, obok i nad nami pływają pokaźnych rozmiarów rekiny różnych gatunków. Licznie są prezentowani inni mieszkańcy oceanów. Mówię Gulmirze, że to Oceanarium powinno być wpisane do Księgi Rekordów Guinessa z racji tego, że jest chyba najdalej położonym obiektem od najbliższego oceanu. Wyobrażam sobie, że utrzymanie tego Oceanarium musi być bardzo kosztowne. Ogromne ilości wody oceanicznej trzeba dowozić z wielkich odległości. Gulmira wyjaśnia mi, że cele i efekty edukacyjne dla dzieci i mieszkańców stepowego, ogromnego kraju są nieprzeliczalne na pieniądze. Dla wielu dzieci i dorosłych mieszkańców Kazachstanu, przyjeżdżających do Astany na wycieczki, jest to jedyna okazja obserwowania fauny oceanicznej na żywo.
Z Oceanarium jedziemy zwiedzać muzeum na wolnym powietrzu, w którym można zobaczyć „Kazachstan w miniaturze”. Na dużym terenie wyobrażającym terytorium Kazachstanu, prezentowane są najważniejsze miejsca dla gospodarki, najpiękniejsze miejsca turystyczne i krajoznawcze. Widzę, jak wiele tracę nie mogąc podziwiać tych miejsc. Na przeszkodzie stoją wielkie odległości i krótki czas mego pobytu. Dla mnie najważniejszą sprawą jest cel mojej wyprawy. Nadto muszę uszanować program moich Gospodarzy, w realizację którego włożyli tak wiele pracy.
W godzinach popołudniowych jadę na obiad do domu rodziny Imambajewych. Spotkanie jest liczne. Przybywają bliżsi i dalsi członkowie rodziny oraz sąsiedzi. Gospodyni domu Galina przygotowuje wystawny obiad złożony z potraw narodowych. Znalazł się tutaj biszparmak, łapsza, manty (moje ulubione) i wiele innych potraw, nazw których nie zdołałem spamiętać. Wspominamy tamte czasy. Wiedza nasza jest z przekazu naszych Rodziców. Opowiadamy swoje losy po zakończeniu wojny, to już z własnych doświadczeń. Dowiaduję się, że Kamiet po naszym wyjeździe odszedł na front. Był tam poważnie ranny. A po wojnie sprawował wiele funkcji w administracji terytorialnej.
Cały czas towarzyszy nam redaktor gazety AJKYN, pan Kanat Machambiet. Mam przed sobą położony dyktafon. Dziennikarz zadaje wiele pytań. Interesuje się całym moim życiorysem od początku zesłania oraz przebiegiem mojej obecnej wizyty. To jest podsumowanie. Gazeta AJKYN była na początku moich planów i to dzięki – między innymi – jej poszukiwaniom, odnaleziona została rodzina Imambajewych. Tym wywiadem chce zamknąć to przedsięwzięcie. Artykuł w tej gazecie ukazuje się w dniu 13.06.2012 r. w języku kazachskim. Tekst jest dostępny w wersji elektronicznej tutaj. Na początku artykułu zamieszczono moje zdjęcie w towarzystwie starosty (Akima) i pani wicestarosty (Zam-Akima) miasta Żaksy, jestem ubrany w czapan, który otrzymałem podczas tego spotkania.
W dniu 21.06.2012 r. ten sam tekst, ale w języku rosyjskim zostaje zamieszczony na stronie internetowej http://news.nur.kz/221571.html. Tekst ukazuje się prawie po dwóch tygodniach, więc nie miałem żadnej możliwości autoryzacji. Nie mam zasadniczo żadnych uwag. Drobne nieścisłości (być może wynikłe przy okazji tłumaczeń) wytknęli internauci w komentarzach do tego artykułu. Większość dołączonych komentarzy jednoznacznie wskazuje na to, że obywatele Kazachstanu są wdzięczni za gesty pamięci o udzielanej pomocy więźniom łagrów oraz że są bardzo wrażliwi na tym punkcie.
Wzruszający jest początek artykułu. Po prawej stronie zamieszczono godło Rzeczypospolitej Polskiej – orła w koronie na tle biało-czerwonego konturu Polski, a nad tym znakiem graficznym duży, wyraźny napis POLSKA. Ten wyróżnik graficzny, w tekstach internetowych, wydaje się być niemożliwym do pominięcia.
Rodzinne spotkanie kończy się późno w nocy. Wymieniamy się pamiątkami. Od Galiny otrzymuję piękny album „Astana – 10 lat sukcesu”. Maja siostra Barbara otrzymuje damską wersję CZAPAN i miniaturkę jurty. Na koniec Radżan odwozi mnie do hotelu.
Ten dzień, jak wszystkie poprzednie, jest wyjątkowy zwłaszcza, że nie planowany. Dzisiaj jest niedziela. Postanowiłem uwolnić moich opiekunów i gospodarzy od swojej osoby. Chcę też trochę odpocząć od szumu medialnego i pobyć trochę sam.
Wczoraj wieczorem otrzymałem, telefonicznie z Polski, prośbę mojej młodszej siostry Mieczysławy. Mam odszukać w Astanie franciszkanina ojca Eljota Mareckiego i przekazać Mu pozdrowienia z miasta Wronki w Polsce. Ojciec Eljot Marecki był duszpasterzem we Wronkach i ma aktualnie przebywać na misji w stolicy Kazachstanu.
Jadę do kościoła polskiego w Astanie pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Uczestniczę w uroczystej mszy z procesją. Po mszy usiłuję odnaleźć ojca Mareckiego. Moje wysiłki spełzają na niczym. Siostry zakonne, których pytam, nie umieją mi odpowiedzieć. Zdesperowany idę na plebanię. W korytarzu spotyka mnie przypadkowo Jego Eminencja arcybiskup TOMASZ PETA Metropolita Astany. Pytam o ojca Mareckiego i dowiaduję się, że kieruje on misją ojców franciszkanów w Ałma Acie – starej stolicy Kazachstanu, odległej od Astany o 1200 km. Ksiądz Arcybiskup obiecuje mi przekazać pozdrowienia i pyta mnie o to, co robię w Kazachstanie. Słysząc cel mego pobytu i towarzyszące mu zainteresowanie mediów, zaprasza mnie na obiad. Przyjmuję zaproszenie z wdzięcznością i zainteresowaniem. To drugie moje spotkanie z Polakiem w Kazachstanie, a do tego, tak ważnym w kościelnej hierarchii. Mam nadzieję, że wiedza Gospodarza, znającego miejscowe stosunki pozwoli mi zrozumieć wiele zaskakujących mnie faktów. I nie myliłem się!
W obiedzie uczestniczy: Gospodarz, arcybiskup TOMASZ PETA oraz biskup ATHANASIUS SCHNAIDER z Kirgistanu i ksiądz STANISŁAW HOINKA. Rozmowa toczy się wokół mojej wizyty. Moi rozmówcy są bardzo zainteresowani jej przebiegiem. Cieszą się i chwalą mój pomysł, że podjąłem się takiej misji. Zdaniem księży należy przy każdej okazji podkreślać przypadki pomocy narodu kazachskiego dla represjonowanych. Kazachowie są bardzo wrażliwi na tym punkcie. To dobrze, że środki masowego przekazu nagłośniły moją wizytę.
Opowiadam o książce, którą napisała Barbara. Wszyscy chcą ją otrzymać. Pod koniec obiadu arcybiskup TOMASZ PETA dowiaduje się, że Basia i ja urodziliśmy się w Pińsku na Polesiu i stąd nas wywieziono. To też wywołuje zaciekawienie. Interesują też losy naszej rodziny i naszego Ojca. Informuję, że siostra pisze drugą część swoich wspomnień obejmujących powojenne losy naszej rodziny. Gospodarz planuje wizytę w Pińsku. Proszę o pozdrowienie mego rodzinnego miasta. Obiad kończy się zaproszeniem mnie na kolację.
Przy kolacji z udziałem kilku księży, na prośbę Arcybiskupa, jeszcze raz ze szczegółami opowiadam swoją historię. Z bardzo dużym zainteresowaniem spotyka się relacja z przebiegu mojej wizyty w Kazachstanie. Arcybiskup Tomasz Peta prosi mnie o przesłanie skrótowego opisu historii naszego zesłania i pomocy udzielanej przez Kazachów. Prosi też, o opis dużego zainteresowania mediów moją wizytą i zaangażowania administracji terenowej przy jej realizacji. Relacja ta ma być zamieszczona w miejscowych wydawnictwach katolickich dla Kazachów. Jego Eminencja Tomasz Peta, przy pożegnaniu, wręcza mi pamiątkowy album poświęcony wizycie Jego Świętobliwości Jana Pawła II w Kazachstanie w roku 2001. Jest to dla mnie bezcenna pamiątka.
Późno wracam do hotelu. W recepcji czeka na mnie wiadomość, że na jutro (w ostatnim dniu mego pobytu) zapowiedziała swoją wizytę telewizja Kazachstan 1.
11-12.06.2012 r.
Zmęczenie daje o sobie znać coraz bardziej. Spałem do godz. 9:00. Po śniadaniu idę do banku, wymieniam pieniądze i rozliczam się z hotelem. O godz. 2:00 w nocy będę opuszczał hotel i nikt nie robi żadnych problemów z tego powodu. Płacę tylko za ostatnie pół doby. Taka przychylność w hotelu spotyka mnie pierwszy raz w życiu. Pakuję się i odpoczywam do południa. Po raz pierwszy oglądam jakieś mecze Euro 2012.
W godzinach popołudniowych przyjeżdża do hotelu ekipa reporterska TV Kazachstan 1. Zabierają mnie do miasta. Na promenadzie przy Iszymie z pięknymi widokami na nową Astanę spotykam Galinę i Gulmirę. Rejestrują zaimprowizowany spacer po bulwarach. Reżyser i dziennikarka prowadzą wywiad ze mną na temat wrażeń, jakie zrobiła na mnie Astana.
Program jest przygotowywany do bloku świątecznego z okazji święta Astany i emitowany będzie w dniu 06.07.2012 r. Szkoda, że w swoim archiwum nie posiadam filmu z tego reportażu. Mam tylko tekst, jaki znalazł się przy tej okazji i został przysłany mi przez ambasadę.
Wieczorem idziemy z Galiną i jej przyjaciółką na spacer i pożegnalną kolację do restauracji. O godz. 2:00 Radżan zabiera mnie z hotelu i odwozi na odlegle lotnisko. Żegnamy się, jest noc, ja mam jeszcze dwie godziny do odlotu.
Lotnisko jest duże i nowoczesne. W hali odpraw znajduje się tylko jeden czynny kiosk z kawą i „czymś tam”. Nie można jednak w nim zapłacić kartą lub walutą. Przyjmują tylko lokalne tenge, więc zostaję bez kawy kolejną noc. Mam nadzieję, że może w strefie wolnocłowej będzie lepiej. Po odprawie biletowej służba graniczna nie wpuszcza pasażerów do strefy wolnocłowej przez godzinę. Przyczyny znane są tylko im. Przechodzę szczegółową kontrole bagażu, bo prześwietlenie wykazało, że mam dużo elektroniki (dwie kamery i aparat fotograficzny).
Pomimo potwierdzonej rezerwacji miejsc jeszcze w Polsce otrzymuję ciasny fotelik w samym końcu samolotu. Interwencja jest bezskuteczna. Wylot samolotu z Astany opóźnia się o godzinę. W Kijowie kolejny samolot do Pragi przez długi czas pozostaje zdjęty z planu odlotów. Jest nerwowo, dotyczy to zwłaszcza tych pasażerów, którzy mają kolejne przesiadki. Obok mnie siedzą pasażerowie, którzy już w Kijowie, z powodu opóźnień, utracili połączenie i oczekują już od kilkunastu godzin. Korzystamy z usług przewoźnika AeroSvit. Wreszcie lecę.
Po południu ląduję w Pradze. Czeka na mnie Łukasz i zawozi do domu. Mam przed sobą uporządkowanie tych wszystkich przeżyć. Na razie muszę odpocząć i przemyśleć wszystko. To była podróż śladami pamięci mojej Siostry Barbary.
02.09.2012 r.
Planując tę podróż chciałem spełnić potrzebę mego serca. Nie zamierzałem nikogo angażować w jej realizację. Jednego, czego nie mogłem zrobić sam, to odszukanie po 72 latach i na wielkich przestrzeniach Kazachstanu – potomków rodziny Imambajewych. Odnalezienie tej rodziny oraz grobów ich przodków było podstawowym warunkiem dla osiągnięcia celu mojej podróży. Zwracając się z tym problemem do Ambasady Republiki Kazachstanu w Polsce, ujawniłem ten cel. W Polsce bardzo nieliczni znali moje zamiary. Nie zamierzałem też pisać, ani też publicznie dzielić się moimi wrażeniami.
W najśmielszych oczekiwaniach i wyobrażeniach nie mogłem przewidzieć wszystkiego tego, co spotkało mnie na miejscu. Niezwykle ciepłe przyjęcie i zainteresowanie mediów oszołamiało mnie. Zrazu nie umiałem znaleźć przyczyny. W miarę upływu dni, spotkań i rozmów z ludźmi wiedza moja była coraz szersza. J.E. arcybiskup Tomasz Peta Metropolita Astany ostatecznie poszerzył i umocnił moją wiedzę o współczesnym Kazachstanie.
My Polacy jesteśmy, ze wszech miar słusznie, niezwykle wrażliwi na każdą, nawet przypadkową, próbę łączenia nas z nazistowskimi obozami zagłady. Naród Republiki Kazachstanu przeżywa to samo. Wszak Kazachstan odległy od Polski o tysiące kilometrów nie miał żadnego interesu by prześladować Polaków, Białorusinów, Ukraińców i wiele, wiele innych narodowości. To stalinowski reżym totalitarny „uszczęśliwił” Kazachstan łagrami i miejscami masowych zesłań.
Po uzyskaniu niepodległości przez Kazachstan w roku 1991, ujawniona została mroczna historia tych czasów. Nowe pokolenia nie godzą się z obarczaniem winą ich narodu i mają rację. Wielu obywateli Kazachstanu było również ofiarami w tych obozach. Mój skromny gest oddania sprawiedliwości tym, którzy pomagali, wywołał tak dużą reakcję.
Świadomie czekałem z dzieleniem się swoimi przeżyciami z tej podróży aż opadną emocje i będę mógł na chłodno wszystko ocenić. Mam pełną świadomość, że ja i moja siostra Barbara, pośród innych, starszych od nas Sybiraków, stanowimy ostatnią „straż tylną” tej historii. Jest nas dramatycznie kurcząca się garstka.
Rolę strażników pamięci przejmują już dzieci Sybiraków, a nawet ich wnuki. Powszechnie zesłania kojarzone są z Syberią, ogólnie bez rozdziału na inne Republiki, a zwłaszcza pomija się Kazachstan, dlatego postanowiłem zabrać głos. Nowe pokolenia Polaków powinny znać całą prawdę, a nie stereotypy.
W postanowieniu tym utwierdził mnie list J.E. arcybiskupa Tomasza Pety. Po powrocie do Polski, zgodnie z daną obietnicą, przesłałem zwięzły opis całej wizyty. W odpowiedzi Jego Eminencja napisał, cyt.: „Bardzo dziękuję za otrzymane ostatnio meile! Jest to cenny wkład w relacje między Kazachstanem i Polską, byłoby dobrze, gdyby Związek Sybiraków napisał list do p. Prezydenta Kazachstanu, z podziękowaniem narodowi kazachskiemu za pomoc okazywaną Polakom podczas deportacji”.
Niezwłocznie tą sugestię przekazałem w dniu 20.06.2012 r. pisemnie do Zarządu Głównego Związku Sybiraków w Warszawie. Uprzednio rozmawiałem telefonicznie z Sekretarzem Generalnym Stanisławem Sikorskim. Poprosiłem o wyrażenie zgody i przyjęcie skrótowego materiału do publikacji w materiałach Związku. Przesłałem skrót wspomnień do Zarządu Głównego w Warszawie i Zarządu Wojewódzkiego we Wrocławiu. Niestety, do dnia dzisiejszego nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, żadnego sygnału o zainteresowaniu. Szkoda. W tej sytuacji podjąłem decyzję o spisaniu tych przeżyć i opublikowaniu ich na własną rękę. Uważam to za swój obowiązek.
Kończąc pragnę wyrazić serdeczne podziękowania: